Targi Pro Wein obchodziły w tym roku swoje 20-lecie – gruba impreza, na której nie mogło zabraknąć i mnie oraz prawie 5 tysięcy wystawców, ponad 45 tysięcy zwiedzających i pewnie około tysiąca żurnalistów. Ogólny misz masz z całego świata.
Na wyjazd zdecydowałam się już dawno, zarezerwowałam hotel ( co prawda w Berlinie, zamiast w Dusseldorfie i w lutym, zamiast w marcu, ale wszystko odkręciłam ). Zrobiłam wizytówki, co by wyglądać bardziej profesjonalnie.
Ale zawsze muszę zostawić coś na ostatnią chwilę. I zostawiłam. Rejestrację i kupno wejściówek.
Problemy zaczęły się już piątek rano, kiedy bank, chcąc mnie ochronić przed kradzieżą, zablokował mi kartę i uniemożliwił dokonywanie jakichkolwiek transferów. Na pomoc przybyła mama 🙂
Kiedy ten problem udało się rozwiązać, okazało się, ze na targi mogą wejść wyłącznie osoby z branży, ponieważ należy przedstawić im dokumenty firmy, w której się pracuje. Na szczęście to nie urząd skarbowy, zus czy inne piekło i z pomocą Willa Win się udało.
Bagaż ograniczyłam do minimum wiedząc, a przynajmniej mając nadzieję, że będę miała z czym wracać.
Jeżeli ktoś z Was wybiera się na Pro Wein w przyszłym roku i zamierza jechać pociągiem, to proponuję moim przykładem zaopatrzyć się w kabanosy, marchewki, czekoladki (długo mogłabym tu jeszcze wymieniać w co byłam zaopatrzona), ale PKP postanowiło, że w pociągu na trasie Warszawa – Amsterdam, pasażerowie raczej nie będą zainteresowani odwiedzeniem Warsa więc nie wyposażyli pociągu w wagon restauracyjny.
Pominę opisywanie zwiedzania przeze mnie miasta, bo nie ma się tutaj nad czym rozpisywać. Miejscami ładne i tyle. Polecam spacer nad rzekę.
Wrócę jednak do tego, że po 13 godzinach jazdy pierwsze co zrobiłam, to udałam się do hotelu, zostawiłam bagaże i pojechałam na targi. Wszystko było super zorganizowane i ja osobiście nie mam żadnych zastrzeżeń. No może tylko takie, że przydałyby się tam wózki, najlepiej takie z napędem elektrycznym, ponieważ targi są naprawdę duże i jest co oglądać i całodzienne chodzenie może zmęczyć. Z pewnością samo chodzenie nie meczy, ale fakt, że na każdym stoisku można pić wino – już tak.
Pierwszy dwa dni minęły mi na chodzeniu od stoiska do stoiska i szukaniu nowych etykiet. Chyba nie wspomniałam, ale nie pojechałam tam, aby pić wino, ale aby znaleźć nowe wina z rowerami na etykiecie, co budziło spore zdziwienie. Z początku traktowano mnie z dystansem i proszono, abym wróciła 3 dnia, kiedy targi będą się kończyły, wtedy będę mogła zdobyć upragnioną butelkę. Szukając win z rowerami, znalazłam mnóstwo oryginalnych etykiet. Niektóre były zabawne, niektóre po prostu ładne,a niektóre tak brzydkie, że aż ładne 🙂 Zauważyłam, że często powtarza się motyw motyli, ptaków i ogólnie zwierząt, serc, motoryzacji. Nie zabrakło także polskich akcentów 🙂 A która etykieta Wam się najbardziej podoba? Dosyć gadania. Sami spójrzcie!
Z premedytacją nie pokazuję tutaj żadnej etykiety z rowerem, ponieważ każda butelka zostanie z czasem dokładnie opisana. Cierpliwości 🙂
Trzeciego dnia, idąc na targi zrezygnowałam ze wszystkich zbędnych ciężarów, chociażby takich jak aparat. Wieczór wcześniej obmyśliłam całą strategię, dokładnie wszystko opisałam, która butelka, na którym stoisku, w której hali i o jakiej porze najlepiej się tam zjawić.
Plecak okazał się niewystarczający, aby pomieścić wszystkie butelki, jakie dostałam. Większość osób witała mnie bardzo miło i z zaciekawieniem dopytywała, czy aby na pewno przyjechałam do Dusseldorfu tylko dlatego, bo zbieram wina z rowerem na etykiecie. Tak, tylko dlatego.
Efekt?
23 butelki!